Na kurs Alpha trafiłam przez przypadek. Całe szczęście, że trafiłam… Ale przecież w życiu chrześcijanina nie ma przypadków. Wywrócił moje życie do góry nogami lub raczej nareszcie postawił je na nogi.

To było jak przebudzenie…

Do tej pory moje postrzeganie spraw wiary było beznamiętne, a Kościół kojarzył się ze starszymi osobami i świętami dwa razy do roku. Chodziłam z różną częstotliwością na niedzielne msze, które oglądałam trochę jak spektakl teatralny. Ani mnie to grzało ani ziębiło. Chodziłam z przyzwyczajenia, dla świętego spokoju i z powodu siostrzenicy, która była na świeżo po I Komunii.

Jakieś 5 lat wcześniej poszłam na warsztaty pisania ikon. Poszłam, napisałam jedną ikonę i na tym koniec. Po pół roku poszłam na kolejne warsztaty i znowu napisałam jedną ikonę. Zmieniłam pracę, napisałam trzecią ikonę, później były kolejne warsztaty. I dalej nic. Pozornie nic. Gdzieś w moim wnętrzu toczył się proces przebudzania, ale ja nie chciałam się na to przebudzenie zgodzić.

Nie chciałam do momentu Alphy. Nie chodzi wcale o to, że nie wierzyłam w Boga. Wierzyłam, ale nie czułam. To nie były dla mnie ważne rzeczy. Liczyła się praca i wysokie stanowisko, kariera, kredyt, niezależność itp. Nie widziałam swojego niewolnictwa i ceny, którą płacę. Do czasu. Jak zobaczyłam, że padam ze zmęczenia, smutku i samotności to znowu się zwolniłam z pracy i postanowiłam, że będę żyć tak długo aż skończą mi się pieniądze. Zaczęłam pisać ikony całymi dniami, często i nocami.

I wtedy trafiłam ,,przez przypadek” na kurs Alphy. Zostałam, bo zaciekawiło mnie co tylu roześmianych ludzi robi w salce przy Kościele. O co chodzi? Chyba nie sekta, bo przecież są w Kościele. Jedzą? Wesele jakieś? To dlaczego mnie zapraszają? Nie znam Państwa Młodych i ich nie widzę. Ja tylko przyszłam porozmawiać z księdzem czy nie zgodziłby się zorganizować małej wystawy moich ikon, bo wtedy może ktoś coś kupi i jeszcze trochę pożyję. Zaczęłam właśnie to życie lubić… Księdza nie znalazłam, bo wyjechał do chorych, ale oni mnie zaprosili do stołu, posadzili, więc zostałam. Później przyszłam na kolejne spotkanie, i na jeszcze jedno, i na kolejne, aż do końca. Przychodziłam, bo widziałam radość i entuzjazm. I nikt mnie do niczego nie zmuszał, i słuchał jak mówiłam – patrząc w oczy. To było piękne i intrygujące. Zaczęłam czekać na kolejne spotkania. Przełomem był wyjazd podczas kursu Alphy. Oczywiście nie zostałam na nocleg, bo nadal czegoś się obawiałam. Bałam się zaufać, zbliżyć do innych, zostać na tyle godzin. Dalej uciekałam. Na spotkaniu wyjazdowym zobaczyłam jak inni się modlą. Nie wiedziałam, że można aż tak się modlić! I nikt wcześniej nie modlił się tak za mnie… Płakałam, cały czas płakałam aż brakło mi chusteczek, i sił, i nareszcie wszystko puściło. Zaczęłam się nareszcie modlić. Tak szczerze, z potrzeby serca, z innego poziomu.

Po tym spotkaniu wyjazdowym chyba schudłam kilka kilogramów, bo nie chodziłam tylko unosiłam się nad ziemią.

Zaczęłam łapczywie czytać Pismo Święte, słuchać rekolekcji, nareszcie mogłam skupić się na Mszy, która mijała w oka mgnieniu. Zaczęłam prosić Boga o wskazówki i potwierdzenie, że to nie są tylko wyobrażenia i emocje. Dostałam ich naprawdę dużo i naprawdę bardzo czytelne – tak jak prosiłam.

Alpha była dla mnie jak klucz do przebudzenia, klucz do prawdziwego życia. Teraz nareszcie jestem szczęśliwa i spokojna. Już mam cel, już się nie boję, nie ścigam, przebaczyłam i kocham prawdziwie. Każdego dnia modlę się, żeby mi to nie przeszło i żeby przeszło na innych. Życie jest piękne, Pan jest Wielki! Alleluja! 🙂

Beata

(uczestniczka Alpy na Strachocinie w 2015 roku)