Bóg przynęca na pustynię tak jak niewierną oblubienicę, aby mówić do jej serca. Do nas też chce mówić o rzeczach oczywistych, wielokrotnie przetrawionych i znanych, aby właśnie w nich objawiać swoją moc.

 

I wyleję Ducha  mego…

Naszym tematem przewodnim jest proroctwo Joela: I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. / Nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach. (Jl 3,1-2) Bóg chce w tych ostatecznych czasach wylać swego Ducha na wszelkie ciało, a także, jak się wydaje, w sposób szczególny na Ruch Światło-Życie, który na polskiej ziemi tworzy ważną przestrzeń życia duchowego. Możemy spojrzeć na to z dwóch perspektyw. Od strony pozytywnej obserwujemy konkretną epifanię Bożej łaski – miejsca, wspólnoty, gdzie Duch wzbudza pragnienie i doświadczenie modlitwy. Widzimy, jak dokonuje się duchowe przebudzenie – także charyzmatyczne. Z kolei od strony  negatywnej Ruch stał się terenem bardzo silnej walki duchowej, co potwierdza tylko, jak bardzo jest niewygodny dla złego ducha. Charyzmatyczność Duchowość Ruchu cechuje otwartość na działanie Ducha Świętego, na jego dary i charyzmaty, zatem Ruch Światło-Życie jest rzeczywistością charyzmatyczną. Istnieją dwa sposoby podejścia do charyzmatyczności. Pierwszy: Ruch ma swój charyzmat, czyli misję. Innymi słowy ma zadanie, daje nam sposób doświadczenia Boga w Kościele i jest narzędziem Bożej łaski. Drugi: w sercu Ruchu, w jego ramach, ujawniają się na różny sposób charyzmaty Ducha Świętego, na które nie należy się zamykać. Stają się one dla nas wyzwaniem i zdaniem. Nie wolno nam dziś uciekać w Ruchu od jego wymiaru charyzmatycznego (w znaczeniu drugim), bo w taki sposób Duch Święty chce się dziś Ruchem Światło-Życie posługiwać.

 

Joel dzisiaj

Zadajmy sobie pytanie: Co dziś Bóg chce nam powiedzieć przez proroctwo Joela? Słowa wyżej przytoczone poprzedzone są zapowiedzią Nowego Przymierza:

23 I wy się weselcie, synowie Syjonu,

radujcie się w Panu, Bogu waszym,

bo dał wam według sprawiedliwości

deszcz jesienny i deszcz wiosenny,

które wylał na was obficie jak przedtem.

24 I będą klepiska napełnione zbożem,

a tłocznie będą opływały moszczem i oliwą.

25 «W ten sposób wynagrodzę wam lata,

które strawiła szarańcza, jelek,

chasil i gazam, wielkie moje wojsko, które wysłałem

przeciwko wam».

26 Wówczas naprawdę będziecie mogli najeść się do

sytości

i chwalić będziecie imię Pana Boga waszego,

który uczynił wam dziwne rzeczy,

a lud mój nigdy nie będzie pohańbiony.

27 «I poznacie, że wśród Izraela Ja jestem,

że jestem Pan, Bóg wasz, a nie ma innego.

Lud mój nie zazna więcej zawstydzenia. (Jl 2, 23-27)

Kiedy czytam ten fragment Pisma Świętego, widzę w pewien sposób obraz owego „teraz” Ruchu Światło-Życie. Wspomniane w przytoczonym tekście zniszczenie dokonane przez szarańczę (jelek, chasil oraz gazam są odmianami szarańczy) symbolizuje, że Bóg dopuszcza plagi, które mają za zadanie nas oczyścić, strawić, doprowadzić do wewnętrznego ogołocenia. Jednocześnie Stwórca zapowiada, że po nieszczęściu obdarzy życiodajnym, wiosennym i jesiennym deszczem. W innej księdze Starego Testamentu, w proroctwie Ezechiela (34, 36) znajdujemy wyjaśnienie, że deszcz kryje w sobie symbol błogosławieństwa, co można rozumieć także i w ten sposób, że po okresie posuchy i głodu Bóg chce zesłać deszcz swego błogosławieństwa – znak obfitości i przychodzenia Ducha Bożego. Najpierw więc trzeba doświadczyć ogołocenia, aby w to doświadczenie mógł Bóg wkroczyć z nadobfitym nasyceniem. Chodzi jednak nie tylko o zaspokojenie rozmaitych rodzajów głodu w nas, ale także tego głodu, który stanowi swoisty znak czasu w Polsce, na świecie: wszędzie widoczny jest olbrzymi głód Bożego błogosławieństwa. Dalszy ciąg proroctwa, to werset 26:

…i chwalić będziecie imię Pana Boga

waszego, który uczynił wam dziwne

rzeczy…

Czym są owe dziwne rzeczy wspomniane przez proroka? Można przyjąć że stanowią one również określenie nieznanego dotychczas sposobu przychodzenia Ducha Bożego, przychodzenia nowego, które także w nowy sposób musi zostać rozpoznane i przyjęte. Prorok Joel mówi w imieniu Boga: Wyleję potem Ducha… (Jl 3,1- 2). To odpowiedź na narastający głód Boga, którego nikt ani nic nie może zaspokoić poza Nim samym. I właśnie Chrystus, w swej pedagogii głoszenia prawdy o Królestwie Bożym, dokonuje tych dziwnych rzeczy potwierdzając tym samym, że w nim wypełniają się zapowiedzi prorockie i nastają owe czasy szczególnej Bożej łaski, czasy wylania Bożego Ducha, czasy ostateczne.

 

Dziwne  rzeczy

Mówiąc o czasach ostatecznych – tych, w których żyjemy także i my – możemy zaobserwować charakteryzującą je swoistą nową pedagogię postępowania Jezusa. Jedną z jej odsłon ukazuje znamienny fragment z Ewangelii według św. Łukasza (Łk 4, 38–44), kiedy to Jezus uzdrawia teściową Piotra. Po tym wydarzeniu ludzie przynoszą do niego cierpiących na rozmaite choroby, aby kładł na nich ręce i uzdrawiał oraz wyrzucał złe duchy, które, jak podkreślają wielokrotnie Ewangeliści, wychodziły z wielkim krzykiem. W konsekwencji okazuje się, że Jezus w swej działalności dokonuje zasadniczo dwóch głównych rodzajów znaków: uzdrowień i uwolnień. Mimo to istotą Jego posłannictwa nie są znaki, lecz głoszenie Dobrej Nowiny. Same znaki, czyli wspomniane dziwne rzeczy, są natomiast w przepowiadaniu prawdy o Królestwie Bożym o tyle istotne, że potwierdzają prawdę i moc głoszonego słowa. Nie łudźmy się, bez nich nikt niewielu słuchałoby „trudnej mowy” Jezusa. Jezus głosi to, co sam uobecni: radykalne i absolutne samoudzielenie się Boga. Bóg udostępnia się człowiekowi tak, jak nigdy dotąd. W Jezusie wkracza w ludzką historię, staje się Bogiem z nami, unaocznia prawdę, że Królestwo Boże jest wśród nas. W Chrystusie Bóg staje się radykalnie bliski i obecny w nie tylko w dziejach ludzkości, ale także w indywidualnych dziejach każdej ludzkiej duszy. Ta bliskość nie dotyczy wyłącznie narodu wybranego, ponieważ dzięki wcieleniu Boga, każdy z nas staje się w pewien sposób narodem wybranym, ziemią świętą, w którą Bóg chce wkroczyć. Każdy z nas staję się tłocznią, którą on chce napełnić oliwą, klepiskiem, na które chce rozlać swoją łaskę. Kiedy Jezus mówi o bliskości Królestwa, to znaczy, że Bóg jest dostępny dla każdego z nas i każdemu chce dać się doświadczyć, dać się skosztować. To kosztowanie Boga może dokonać się tylko w nim, dlatego Bóg pragnie, abyśmy go spożywali, smakowali, napełnili się nim – aby przez to nasycenie zstępował w nas deszcz błogosławieństwa. I Bóg pragnie także, abyśmy potraktowali to bardzo poważnie. Dziś być może bardziej niż kiedykolwiek trzeba postawić sobie pytanie, czy niejednokrotnie niezwykle radykalne słowa Jezusa nie są zbyt często łagodzone, wygładzane ze swoistych „chropowatości” – tak, aby nas za bardzo nie ukąsiły. Kiedy Jezus mówi o ubóstwie wiemy, że chodzi o wewnętrzną wolność od dóbr materialnych. Lecz jeśli spojrzymy na słowa Jezusa w całej ich wyrazistości, mocy i szorstkości – słowa o krzyżu, o zaparciu się siebie, itd. – to widzimy, że niejednokrotnie porażają swoim radykalizmem, podobnie jak głębią i mocą, które się za nimi kryją. Znamienne jest w tym kontekście zakończenie Ewangelii według św. Marka Idźcie i głoście […] na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie. (Mk16,15 – 18). Czy wierzę w to?

 

Ci,  którzy  wierzą

Do czego nas wzywa Jezus? Wzywa nas do głoszenia Ewangelii, do głoszenia prawdy o Królestwie Bożym, którym jest On sam – Jezus Chrystus realnie obecny pośród nas. Mamy radykalnie głosić kerygmat, czyli to, co jest sercem Ruchu. Czy potrafimy iść za radykalizmem słów Jezusa ot, chociażby tak, jak diakon Filip, św. Paweł i inne postacie pierwotnego Kościoła? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że jeśli Bóg jest tym, kim jest, to może wszystko – nie ma dla niego nic niemożliwego ? Swoistą przeszkodę dla działania Bożej wszechmocy w nas i przez nas możemy stanowić jedynie my sami. Jezus podkreśla bowiem, że może uczynić wszystko „tym, którzy uwierzą”. Jestem przekonany, że tego problemu nie mieli apostołowie i pierwsi uczniowie, ponieważ bardzo radykalnie potraktowali wezwanie, które usłyszeli w momencie wniebowstąpienia Jezusa: „Tym, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą”. Co więcej, uzdrowienia i uwolnienia są niejako obudowane całą rzeczywistością charyzmatyczną (języki, proroctwa, słowa poznania) którą Duch Święty ustanawia w służbie głoszenia Ewangelii. Dlatego kiedy zstąpił na apostołów, przez moc charyzmatycznych znaków stało się oczywiste, że Jezus Chrystus jest, że prawdziwie żyje i że jego uczniowie są wezwani, aby kontynuować w dzisiejszym czasie jego pedagogię przepowiadania Dobrej Nowiny, którą w nim się wypełnia. Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego w Ewangelii Janowej jest napisane, że Pocieszyciel przychodzi za cenę odejścia Jezusa. Duch Święty uobecnia dziś w nowy sposób rzeczywistą bliskość Jezusa pośród nas. Ta prawda o realnej obecności Jezusa w Duchu Świętym została przyjęta i przeżyta przez apostołów. Kiedy Duch Święty zstępował oni doświadczyli, że Syn Boży jest z nimi. Dzieje pierwszego Kościoła, to ciągłe i konkretne objawienie mocy Ducha Świętego. Jako przykład posłużyć może uzdrowienie chromego przy bramie Piękniej przez Piotra i Jana (Dz 3, 1–26). Piotr zaczyna głosić kerygmat i w efekcie nawraca się pięć tysięcy mężczyzn. Ujawnia się ta sama przedziwna więź między słowem a znakiem, którą objawiał w czasie swojej ziemskiej działalności Jezus – i fakt ten nie staje się wyłącznie udziałem jakiejś wąskiej grupy apostołów. Diakon Filip po prześladowaniach w Jerozolimie trafia do Samarii i tam zaczyna nauczać (Dz 8, 4–13). Tłumy słuchały jego słów, ponieważ widziały znaki, które czynił. Kolejny raz powtórzył się ten sam model – głoszenie słowa potwierdzone znakami. Kiedy Piotr i Jan w Jerozolimie szli do świątyni, ludzie wynosili chorych, aby chociaż cień przechodzącego Piotra padł na nich. W konsekwencji uzdrowienia dokonywały się nie przez leczniczą właściwość Piotrowego cienia, ale dzięki owej przedziwnej, wielkiej otwartości Piotra na moc Boga; dzięki jego całkowitemu przylgnięciu do prawdy, że Jezus jest obecny realnie i żyje. Właśnie według tego modelu działał pierwotny Kościół.

 

Ziarnko  gorczycy

W 313 roku został ogłoszony Edykt Mediolański, który zrównał chrześcijaństwo z innymi religiami. Minęło trzysta lat, a z religii zaściankowej prowincji wykształciła się najpotężniejsza religia w Cesarstwie Rzymskim. Chrześcijaństwo promieniowało, nastąpiła jego wielka ekspansja. W Aleksandrii działała ciesząca się powszechnym uznaniem szkoła katechetyczna, której już wcześniej przewodzili Klemens Aleksandryjski, Orygenes. Rozwijał się ruch chrześcijańskich apologetów, zaczęła systematyzować się myśl teologiczna. To tylko drobne przykłady. Chrześcijaństwo mogło się bowiem rozwinąć tak dynamicznie między innymi dlatego, że od samego początku prawda głoszonych słów zyskiwała swe potwierdzenie w mocy dokonywanych znaków. Nasuwa się kolejne pytanie: Co sprawia, że nauczanie apostołów było tak bardzo skuteczne? Odpowiedź jest prosta i jednoznaczna: wiara. Nie chodzi jednak wyłącznie o prosty akt wiary, ale o postawę silnego, głębokiego, radykalnego przekonania, że Jezus jest realnie obecny i żyje. W służbie tej prawdy apostołowie są w stanie zaangażować wszystko. Jeżeli jednak Jezus żyje to, co przeszkadza, abyśmy także i my dokonywali tych samych znaków w jego imię? Dlaczego mamy tak wielki kłopot, aby radykalnie żyć tą prawdą? Czy nie jest tak, że zamiastnią żyć, zaczynamy ją wygładzać, ponieważ kłuje nas niemiłosiernie i burzy nasz święty spokój? Gdy św. Piotra wezwano do Jafy ponieważ umarła wierna i pobożna niewiasta o imieniu Tabita (Dz 9,36 – 43), Piotr przyszedł, pomodlił się i wskrzesił ją imię Jezusa. Kiedy św. Paweł nauczał, młodzieniec imieniem Eutych słuchał go siedząc w otwartym oknie; a ponieważ mowa Apostoła trwała bardzo długo, Eutych usną i wypadł z okna, zabijając się. Paweł wskrzesił go, a potem kontynuował nauczanie (Dz 20, 7–13). Czy wierzymy, że takie znaki mogą stać się także naszym udziałem? A może raczej wysilamy się, żeby Dobrą Nowinę wypreparować z takich perełek – wygładzić je ponieważ są dla nas niewygodne, ponieważ – jeśli przyjmiemy je w całym ich radykalizmie – musimy przyznać, że te znaki dokonywały się nie tylko rękami Piotra i Pawła, ale także rękami innych Jezusowych uczniów,że wobec tego powinny dokonywać się także przez nasze ręce. My także mamy być świadkami, którzy będą głosić prawdę o realnej obecności Jezusa. Główny problem polega jednak na tym, że nie dostaje nam wiary. Jest to jednak problem po naszej stronie, a nie po stronie Boga. To nasza wiara nie dorasta nawet do rozmiarów ziarnka gorczycy. Wiarę, o której mówi Jezus, można rozumieć na dwa sposoby. Z jednej strony jest ona rzeczywistością zbawczą, środkiem prowadzącym do zjednoczenia z Bogiem. Z drugiej strony, wiara ma odcień radykalny, charyzmatyczny, daje szczególny przystęp do serca Boga, co więcej, w zgodzie z wolą Bożą umożliwia dokonywania dzieł nie mieszczących się w ramach zwyczajnej ludzkiej logiki, takich, jak przesadzanie drzewa w morską wodę czy przenoszenie gór – a więc dokonywania znaków i dzieł, które z punku widzenia ludzkiej logiki są kompletnie bez sensu. To oczywiście pewne metafory, jednak naprowadzają one na fundamentalną prawdę, że wszystko jest możliwe, jeśli wierzymy, przyjmujemy całym sercem prawdę, że Jezus żyje i jest realnie obecny pośród nas. Nie uciekniemy więc od pytania: jaka jest nasza wiara? Od jakości naszej wiary zależy cała nasza posługa głoszenia Bożego Słowa. Jeżeli nasza wiara jest mniejsza niż ziarnko gorczycy, to nasze głoszenie będzie można bardzo szybko zideologizować, wygładzić i uczynić z niego przyjemną etykę albo zespół norm pozbawionych życia. Wielokrotnie doświadczamy przesycenia treściami i wiedzą. Nawet potrafimy intelektualnie się w tym rozsmakować. Unikamy jednak autentyzmu wiary, głębi i radykalizmu wezwania, które posługa głoszenia Dobrej Nowiny z sobą niesie.

 

Jezus  żyje !

Zadajmy sobie zatem kluczowe pytanie: Co to znaczy że Jezus żyje dzisiaj? Otóż możemy wyróżnić cztery główne wymiary jego realnej obecności: Eucharystia, modlitwa, Słowo Boże i wspólnota. Kiedy wchodzimy w te rzeczywistości, to spotykamy w nich realnie obecnego, żywego Boga. Całe obdarowanie charyzmatyczne, które przejawiało się na rożny sposób zarówno w pierwotnym Kościele jak i dziś, powinno służyć podkreśleniu prawdy o realnej obecności Jezusa w tych czterech wymiarach. Jeżeli więc nie wierzę, że Jezus jest obecny w Eucharystii, to jako chrześcijanin, jako katolik, jestem godny politowania. Jeżeli jednak wierzę, to co stoi na przeszkodzie, abym przeżywał jego obecność tak, jak uczniowie, którzy przy nim byli? To jest przecież ten sam Jezus! Gdzie zatem kryje się problem znaków i cudów, jeśli nie we mnie, w mojej słabej wierze, która nie dorasta do ziarnka gorczycy ? Podobnie z modlitwą. Jeżeli Jezus nie jest realnie obecny w mojej modlitwie, to może mieć ona co najwyżej charakter terapeutyczny; może mnie relaksować lub koić moje emocje. Jeśli jednak jest realnie obecny, to ja mogę czuć się wezwany do mistyki – do głębokiego, intymnego zjednoczenia z Bogiem. A Słowo Boże? Jeżeli jest dla mnie realnym objawieniem Boga, to nieważne czy czytam spis pokoleń Izraela, czy opis wskrzeszenia, obcuję z dyskretną, ukrytą Bożą Obecnością. Dlatego rację miał Orygenes, gdy mówił, że Pismo Święte jest duchowym ciałem wcielonego Słowa. Czy mam tego świadomość?

Czas głoszenia

Jezus przypomina swoim uczniom: Gdzie dwaj lub trzej zgromadzeni są w imię moje, tam ja jestem pośród nich i podkreśla: Ja jestem pośród was. Wsłuchując się w te słowa możemy próbować je łagodzić, nadać im znaczenie metaforyczne albo też uznać ich faktyczną realność: Jezus rzeczywiście jest obecny we wspólnocie swoich uczniów. Słowa, w których przekonuje nas o tym, powinny nas głęboko poruszyć. Jeśli nie poruszają, to istnieje ryzyko, że sprowadzimy je do poziomu pobożnych sentencji, z którymi być może dobrze się czujemy, ale które nie mają żadnego większego wpływu na nasze życie. Gdy jednak potraktujemy je z całym radykalizmem, to nasze życie musi się zmienić. Nie da się żyć tak, jakby Bóg był pewnym elementem układanki naszego życia, dodatkiem, który dopniemy sobie do całej gamy zadań i obowiązków. Nie ma innego modelu życia dla chrześcijan, jak radykalne życie z Jezusem. Nie jest możliwe sprowadzenie osoby Jezusa do roli figuranta w naszym systemie etycznym, ponieważ samym sednem chrześcijaństwa jest pełne mocy głoszenie jego realnej obecności. Tymczasem my niejednokrotnie skupiamy się na rzeczach drugorzędnych. Owszem, etyka, moralność, obyczajowość są ważne, ale jeśli skoncentrujemy się na tym, by nauczać wyłącznie poprawnego życia, autentyczne doświadczenie wiary zamienimy na moralny legalizm; zaproponujemy ludziom moralność bez życia, moralność, której nie przyjmą. Jest tak dlatego, że dziś nie pociągnie się do Boga ludzi podając im wyłącznie katalog norm i nakazów; normy w chrześcijaństwie mają bowiem o tyle sens, o ile u ich podstawy dokonuje się spotkanie z Osobą Boską. Co znaczy zatem spotkać się z osobą? Spotkanie z osobą to budowanie więzi, relacji szczególnie intymnej i bliskiej. Jeśli nie mam przekonania co do realności osoby, to nie mogę budować autentycznej więzi; taka więź maiłaby wówczas posmak swoistej duchowej schizofrenii. Jeżeli jednak jestem przekonany o realności osoby, z którą chcę budować więź, to muszę głęboko przemienić moje życie. Muszę z pokorą klęknąć i powiedzieć: Panie Boże, moja wiara wymaga reformy, ponieważ ja nie wierzę jeszcze dostatecznie mocno w Twoją realną obecność. Gdybym bowiem wierzył, cóż stałoby na przeszkodzie, aby cuda Bożej obecności dokonywały się także przez moją posługę? Odkryciem, które daje mi pewien posmak tego, co zapowiada proroctwo Joela, jest przekonanie, że pełne mocy i autentycznej wiary głoszenie prawdy o realnej obecności Jezusa jest zadaniem Ruchu Światło-Życie. Chodzi o głoszenie potwierdzone znakami, które musi ukazać się w całym radykalizmie źródeł, z których się wywodzi. Oznacza to, że musi być ono powiązane z najgłębszą tradycją Kościoła. Dary charyzmatyczne nie zostały przez Ducha Świętego dane jako zabawki, błyskotki; one służyły prawdzie o realnej obecności Jezusa. Dziś tej właśnie obecności doświadczamy w Piśmie Świętym, w modlitwie, w Eucharystii i we wspólnocie. Charyzmaty powinny więc zostać zaangażowane w służbie tego, co najbardziej fundamentalne – najsilniej powiązane z najgłębszą, żywotną tradycją Kościoła. To właśnie one mają naprowadzać na realną obecność Jezusa i temu powinny służyć. Kiedy więc modlimy się o dary Ducha Świętego, to powinniśmy modlić się także o żywą wiarę, abyśmy z mocą mogli ukazywać charyzmatyczny wymiar tego, co w Kościele najbardziej fundamentalne i tradycyjne. Zanim powstało Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Katowickiej w Tychach, zastanawialiśmy się nad tym, jak jeszcze bardziej otworzyć się na działanie Ducha Świętego. Okazało się, że gdy modliliśmy się o obdarowanie charyzmatyczne, nie pojawiały się spodziewane efekty. Kiedy jednak zaczęliśmy modlić się o doświadczenie realnej obecności i bliskości Jezusa, wówczas nastąpiło autentyczne obudzenie charyzmatów Ducha Świętego. Prosiliśmy nie tyle o Ducha Świętego, ile prosiliśmy Ducha Świętego, aby pomógł nam doświadczyć obecności Jezusa. Kiedy chcemy żyć w Duchu Świętym, to musimy skupić się na prawdzie, że Jezus jest z nami i daje nam siebie w sercu Kościoła, w głębi jego najgłębszej tradycji. Na potwierdzenie autentyczności tej prawdy, Jezus udziela obdarowania charyzmatycznego. Duch Święty przychodzi, byśmy jeszcze bardziej mogli głosić Jego realną obecność, a kiedy głosimy Jego realną obecność, jeszcze bardziej przychodzi Duch Święty. W tym również ukazuje się zadanie Ruchu Światło-Życie, ponieważ w swoim dynamizmie formacyjnym ma głębokie zrozumienie wartości Eucharystii, liturgii, Słowa Bożego, modlitwy i wspólnoty. Teraz jest czas, aby głosić tę wartość z nową mocą. W miejscach, w których dziś ludzie Ruchu zaczynają to czynić, dokonują się wielkie rzeczy.

 

Konferencja wygłoszona w czasie  Oazy Modlitwy CDM w dniach 15-17 listopada  2013

Spisała: Magdalena Murawska, korekta: Edyta Starzak.

źródło: e-Siloe Nr 1/2014